Brygado Kochana!! wtorkowy wieczór, radiowa Trójka, w eterze audycja "Pod dachami Paryża", "Voilà l'été" zapowiada Krystyna Czubówna, godzina 22 z tzw. hakiem czasu lokalnego, Robuś właśnie zastanawia się co to jest ta miłość i uskutecznia pierwszy blog w swoim życiu pod dachem pewnego paryskiego monasteru ... Co prawda nie może on się równać blogom naszych szacownych członków Brigaty Dżiowanile, no ale jakoś życie na tym osiedlu trzeba podtrzymywać. No bo jeśli Robuś to kto? Zdzisław już od dłuższego czasu z dala od Klubu (meno male że jutro przyjeżdża na gościnne występy rzymskie). Pan Jan w rodzinnych kiełczyńskich pieleszach stara się przekonać pewną Aleksandrę by nie wybierała kariery modelki - my dobrze wiemy, że za młoda jeszcze na Heroda. Tu też całe szczęście, że w naszej "Tęczy" ciepła woda i mógł, choć bez synowca, przyjechać zażyć kąpieli. Trener jeszcze co prawda w Klubie, ale jakby go nie było. Tak więc sami wiecie jak to było... 4 lata filmów o tym robiliśmy... Masz paszport i sobie fruwasz ptaszku... Czyli podsumowując wiemy już na pewno, że kolejnej alternatywy nie będzie... Bo, inny by się chwalił a ja tylko powiem, ze ostatnia alternatywa jestem mła, zliczenzionowany Robuś.
Od czego by tu zaczac? O tym wyjezdzie wakacyjnym to wam jeszcze powiem, ze niestety nie udało się uniknąć tradycyjnego uścisku Prezesa (wiemy jaki on dbający w tych sprawach) - wychodził na jakieś romantyczne randewu z Nikolino jak ja wchodziłem akurat właśnie. No i było, sami wiecie, jak było... Ale że to było przed la finale, na zakończenie dodałem "viva la Spagna" i gdzieś z tylu usłyszałem jakby głos z zaświatów "molto spititoso"... Taki to nasz Prezes!
A żeby jeszcze bardziej zachęcić Brygadę do aktywności nowo-blogowej, Puchar na zachętę, wiecie jak my się bardzo garniemy do sportu...
P.s. A jako pees takie oto resumé filmu, którego nazwy nie trzeba wymieniać znalezione w necie... Kondywidete?
"Ryszard Ochódzki, prezes Klubu Sportowego
"Tęcza", ma poważny problem. Problem nazywa się Irena Ochódzka i kiedyś
był jego kochającą żoną. Dawno temu, gdy się kochali, to założyli sobie
wspólne konto dewizowe w londyńskim banku. Lecz gdy Irena poznała byłego
ministra Władka Złotnickiego, zostawiła na lodzie naszego Misia-Rysia.
Zabrała mu z domu obrazy, rzeźby ("tego Kossaka, tego Kossaka i tego
Buddę!") i zaplanowała sobie zabranie także mamony z londyńskiego konta.
Aby Misio-Rysio jej nie ubiegł, bezlitośnie pozbawiła jego paszport
kilku kartek (co zresztą zaraz stało się inspiracją do napisania
piosenki, przez funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej). Ponieważ dewizy
na ulicy nie leżą (w odróżnieniu od kamieni jasnogórskich), Ochódzki
postanawia znaleźć swego sobowtóra, któremu wyrobi się paszport, na
który Rysio spokojnie będzie mógł polecieć do Londynu. W tym celu
dogaduje się z Jankiem Hochwanderem, znajomym kierownikiem produkcji
filmu "Ostatnia paróweczka hrabiego Barry Kenta", by ten ogłosił casting
na sobowtóra. Oprócz bliźniaczek ("noo, bo my jesteśmy takie podobne do
siebie!") i Wesołego Romka, do wytwórni zgłasza się umorusany węglarz
Staszek Paluch, wypisz-wymaluj kopia Ochódzkiego..."
CZUWAJ!!!